SURPRISE
Wyspana i odświeżona schodzę po schodach. Mam wielką chcicę. Boże, Erin, nie przy ludziach. Eh, co marudzisz? No, więc o czym to ja? A, tak, mam wielką chcicę! Jestem cholernie głodna i liczę, że żaden Earl nie będzie mi wchodził w paradę. Chcę mieć pół godziny tylko dla siebie, no, plus dodatkowe pół godzinki dla słoninki, jeny, nie wierze, że to powiedziałam. Tak, powiedziałaś to zakalcu, jestem świadkiem. Nieważne. Wchodzę do kuchni i kogo widzę? Mamę. Co ona tu, do jasnej cholery robi, co? Ugh, miałam mieć dzień tylko dla siebie, a ona zaraz karze mi coś robić. Kurde, mam przekichane.
- Czejka mamo, ty nie w pracy? - Ach tak, Erin, ty i te twoje połączone słowa. Tym razem padło na cześć i hejka? Jakże kreatywnie, brawo.
- Dzień dobry, kochanie. Przecież mówiłam.. a może nie mówiłam? No, w każdym bądź razie, dzisiaj wzięłam sobie wolne. W pracy jest tak nudno, że traciłabym tylko czas. A tak to, zrobiłam już ciasto, patrz, piecze się. Jesteś głodna?
- Bardzo, wstawisz wodę, mamuś?
- Och, Erin, idź ty się lepiej ubierz, dobrze? Ja ci zaraz zrobię śniadanie. - No, przy najmniej jeden plus siedzenia mamy w domu.
- Ok, dziękuję. - Całus w policzek i biegiem skierowałam się w stronę schodów, a później do swojego pokoju. Długo myślałam nad tym, co mogę założyć, w ten piękny dzień, aż w końcu zdecydowałam się na spodenki i bluzkę z nadrukiem.
Przecież nigdzie nie muszę się stroić, prawda? A takie spodenki i fajna bluzka są w sam raz. Przeczesałam włosy i spięłam boki spinkami. Och, Erin brzydalu, dla kogo tak się pindrzysz, co?
~*~
- Er, kochanie, poszłabyś do sklepu, bo brakuje mi produktów do obiadu. - Ach te słownictwo mojej mamy. Piękne.
- Jasne, co mam kupić?
- Yy, już ci mówię, znaczy dużo tego, to ci napiszę. Chcesz tak wyjść?- wskazuje na mnie palcem, a gdy kiwam twierdząco głową, wzdycha głośno i mówi żebym poczekała.
Po kilku minutach daje mi karteczkę, która jest całkowicie zapełniona nazwami produktów, które muszę kupić, daje mi też pieniądze, a ja tylko ubieram buty i wychodzę głośno wzdychając. Och, oczywiście wzięłam ze sobą wielką torbę, bo jakże lepiej mieć swoją, materiałową, niż kilka maleńkich sklepowych, które są niebezpiecznie cienkie i w każdej chwili mogą mi pęknąć w środku drogi. To byłoby strasznie nieprzyjemne.
Idę grzecznie chodnikiem, podziwiając dzisiejszą pogodę. Jest, jak zawsze, strasznie ciepło, waham się nawet, żeby nie powiedzieć, gorąco. Musiałam założyć okulary przeciw słoneczne, bo słońce wali mi prosto w oczy.
A tak w ogóle, wczoraj rozmawiałam z Simone, która, jak już mówiłam, jest na dwa tygodnie u babci w Sydney. Nie wiem jak ja bez niej wytrzymuje, no ale cóż. Mówiła, że świetnie się bawi, bla,bla,bla, tęskni i przesyła pozdrowienia od całej rodziny, aha. Czyli jeszcze z tydzień się nie zobaczymy. Chyba wytrzymam.
Wracając do świata żywych, zobaczyłam, że tylko kilka ulic dzieli mnie od spożywczaka. Czemu idę właśnie do niego, a nie do Tesco? Albo chodź by jakiegoś innego sklepu. Chyba moja podświadomość myślała za mnie. Ups, jesteś leniuszkiem Erin i wiem, że nie chcę ci się zawracać, żeby iść gdzieś indziej. O, popatrz, czy to nie twój Luke z jakąś dziewczyną? Co? Gdzie? Boże, Erin, wariujesz. Gadasz sama ze sobą. Do psychiatry z tobą! Akisz. Dobra, cicho.
Druga Erin miała rację, na końcu ulicy, tej samej ulicy, na której jest spożywczak, stał Luke albo jego brat bliźniak, nie wiem i gadał sobie z jakąś dziewczyną! Ugh, spokojnie Erin, to twój kolega, który na dodatek jest sławny. Aż dziwne, że Simone nigdy o nim nie słyszała, a może słyszała, ale nigdy o nim nie mówiła? No cóż, w każdym bądź razie, mam tam do nich podejść, czy co? Poczekać? Tak, poczekam.
Dość długo sobie poczekałam, ale na szczęście ta dziewucha chyba mnie zauważyła, a starałam się być niewidzialna, wskazała na mnie palcem, a Luke albo i nie Luke, się odwrócił i tak właśnie teraz gadam z nim i jego nową ,koleżanką'. Haha, zazdrośnica z ciebie, Er.
- To ty jesteś Erin, prawda? - skąd do cholery ona wie jak się nazywam, co?
- Em, tak, a co?
- W internecie jest trochę twoich zdjęć, razem z Lukiem ładnie wyglądacie razem. Bo, wy jesteście razem, prawda? - UPS. Chyba zadarła za daleko.
- Yy, nie, znaczy.. nie! Nie jesteśmy razem. - Luke przejął inicjatywę.
- Właśnie, a teraz bardzo was przepraszam, ale mama wysłała mnie po zakupy. Ugh, cześć.
- Nie, czekaj! Może zrobimy sobie razem zdjęcie?- aha, czyli znowu wcisną mi aparat i każą robić sobie tysiąc ,super fajnych' zdjęć. Ekstra.
- No chodź, Erin.
- Co? Ja też?
- No, a nie? nie wydurniaj się, tylko chodź.
- Nie wydurniam się. To ty robisz ze mnie idiotkę.
- Dobra, dobra. Chodź do nas. - szybko do nich podchodzę i staję po lewej koło tej dziewczyny. Luke klika jakieś zdjęcie na jej, super ładnym, pewnie nowiuśkim IPhonie, późnej jeszcze na swoim, tak samo ładnym telefoniku, a ja tylko stoję i się uśmiecham. Ach, jakaż dobra ze mnie aktorka.
~*~
-No naprawdę ci mówię, tak właśnie zrobił. - Luke zaczyna się śmiać, z mojego, jak jeszcze przed chwilą myślałam, w ogóle nieśmiesznej opowieści o moim rzygającym bracie. Może naprawdę powinnam zostać komikiem? Moja rodzina się ze mnie śmieje, Luke się ze mnie śmieje, cały świat się ze mnie śmieje. To takie żałosne, że aż śmieszne.
Jeździmy sobie z Lukiem po Tesco (tak, jednak się wróciliśmy do Tesco, bo w spożywczaku, nie było nawet połowy tak egzotycznych produktów, które wymyśliła sobie moja mama). Znaczy Luke ciągnie wózek, a ja w nim siedzę i wkładam rzeczy. Właśnie przejeżdżamy koło alejki p, z odkurzaczami i mopami. Wzruszająca chwila.
- Uwaga! Trzymaj się mocno, Erin. Skręcam! Och, widziałaś ten drift? To było coś. Trzymasz się? - Mój krzyk radości, niech weźmie za potwierdzenie. - To jedziemy dalej! Co masz jeszcze na liście?
- Cztery bagietki!
- Już się robi kapitanie Clark. Jak myślicie, który to będzie rząd?
- Myślę, że rząd z pieczywem, kapitanie Brooks.
- Do dzieła!- Luke skręca w jakąś uliczkę, jak się domyślam, w uliczkę gospodarstwa domowego. Szufelki, szczotki, zmywaki, ncui4r. Nic dla nas.
Jest godzina czternasta. Wracamy z Lukiem do domu, po naszych wspaniałych zakupach. Torba jest tak ciężka, że nawet z pomocą Luka, ledwo co daję radę. Nie wiem, po co mamie tyle rzeczy. Ciekawe czy będzie wkurzona, że tak długo nie wracałam.
- Ok, jesteśmy. - Otwieram drzwi, a Luke bierze torbę i wchodzi z nią do domu. Szczerze mówiąc myślałam, że zostawi mnie z nią i sobie pójdzie, ale nie, on musi wejść, przywitać się z moją mamą, pomóc jej i tak dalej. Ugh, on i te jego dobre maniery.
- Dobrze, pomyślę nad tym. Do widzenia!- żegna się z moją mamą.- Siemka Er. - Puszcza mi oczko i najnormalniej w świecie wychodzi z mojego domu. Ja tylko głośno wzdycham i obserwuję przez okno, jego powrót do domu.
- Podoba ci się.
- Co? Kto?
- Och, Erin, nie udawaj zdziwionej. Luke, on ci się podoba.
- Pf, wcale nie, to tylko kolega.
- Tak, tak. Nicole też tak mówiła na Tom'a, a w sierpniu jest ślub.
- Mamo, daj spokój.
- Dobrze, nic nie mówiłam, ale pamiętaj, mi zawsze, wszystko możesz powiedzieć.
- Yhym, dziękuję. - Jezu, ratunku! Biegiem ruszam w stronę schodów, żeby spędzić bezpiecznie czas w mojej jaskini. Zamykam drzwi i rzucam się na łóżko. To był dziwny dzień!
***
Ugh, niedziele są do kitu!
Jeżeli chcesz być informowany, napisz swój nick z twittera w komentarzu. Dziękuję za coraz mniej komów, kocham was! ♡